Dawno mnie tu nie było. Wszystko dlatego, ze potrzebowałam kilku chwil, aby zapomnieć o tym wszystkim, co mnie prześladuje od dawna. Przeszłość chodziła za mną krok w krok, a ja miałam dosyć tego ciągłego wspominania, ciągłego obwiniania się o wszystko, mimo że to nie ja zamieniłam się w egoistkę i obojętną pizdę na uczucia innych, tylko własnie on. Ale to jego sprawa, nie ingeruje w to. Może czasami się martwię, ale wiem, że niepotrzebnie, egoista zawsze sobie poradzi, zawsze uzna że jest najlepszy ze wszystkich, mimo że niekoniecznie tak jest, bo każdy jest równy, uda pewnego, rzuci lekceważący wzrok i pójdzie dalej. Gdyby był taki od zawsze to nawet bym o tym nie wspomniała, ale to był dla mnie ktoś ważny. Łudzę się, że może się zmienił, że jest szczęśliwy, bo mimo że ta relacja zniszczyła mnie doszczętnie, zależy mi na tym, żeby chociaż on był zadowolony. No i przede wszystkim nie żałuję, że tego już nie ma. Tak musiało być. Odszedł, a ja doceniłam inne osoby, które były ze mną od zawsze, ale on przesłonił mi niemal wszystko. Dzisiaj to już nie czekoladowe oczy są moim oknem na świat. A on sobie poradzi, Chłopiec o Czekoladowych oczach jest silny. Ta myśl pozwala mi żyć. W moim życiu zmieniło się wiele. Jeszcze w listopadzie dowiedziałam się, że mój dziadek jest śmiertelnie chory i że te Święta będą jego ostatnimi. Starałam się być silna, wierzyć, że to tylko sen. Los na moją drogę posłał Bartka - mojego partnera, z którym tańczę na komersie. Kiedy zaczęłam go baczniej obserwować, zrozumiałam, że ludzie, przy których Bóg jest obecny, są szczęśliwi i łatwiej jest im znieść trudy życia codziennego. Poszłam do spowiedzi, której potrzebowałam jak lekarstwa. Pomogło. Pogodziłam się z Bogiem i może jeszcze się gubię, ale czuję, że rozróżniam bardziej zło od dobra. Na Wigilii Szkolnej było naprawdę bardzo fajnie, może nie tak magicznie jak w tamtym roku, ale nie było najgorzej. Pogodziłam się z Karoliną, ale nie przyjaźnimy się. Nadal się jej boję i jakoś nie mogę jej zaufać. Złożyłam wszystkim najszczersze życzenia i pomału zaczęłam zmieniać swoje życie. Stawiam na szczerość i na uśmiech mimo wszystko, Bóg niesie ten ciężar razem ze mną, więc jest łatwiej. Jednak wczoraj to była moja najgorsza Wigilia. Wszystkim chciało się płakać, jak zobaczyliśmy jaki dziadek jest chudy i wyczerpany. Hamowałam łzy resztkami sił, ale jak przyszłam do domu, od razu wypłakałam wszystko. Później przyszła do mnie Dorota, porozmawiałyśmy szczerze, powiedziałam jej najgłupszy sekret mojego życia. A na Pasterce, mimo kawy, którą przed nią wypiłam, zasnęłam i spałam prawie całe kazanie. Męczyło mnie jeszcze przez praktycznie całą mszę. Zawsze muszę coś głupiego zrobić, bo to w sumie ja. Cieszę się jednak, że mogę być przy dziadku, kiedy to są jego ostatnie dni. Cholernie też cieszę się, że ten popieprzony rok się kończy, w którym wszystko, od początku do końca się jebie. Ale już się nie łudzę, że będzie lepiej w następnym, moje życie jest życiem bez jakichkolwiek oczekiwań i tak jest prościej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
ja rozpisałam się na górze, może Ty rozpiszesz się nieco w komentarzu, hm? :) nie chodzi mi o jakieś długie epopeje, ale też o to aby nie skracać swojej wypowiedzi do 'fajna notka, zapraszam do mnie'. na pewno do Ciebie zajrzę, za każdy komentarz i każdą obserwację zawsze się odwdzięczam.
jeżeli jesteś Anonimowy, to może się podpiszesz? :) ułatwi mi to zwracanie się do Ciebie. przyjmuje tylko konstruktywny krytycyzm. ;)